wtorek, 1 lipca 2008

Dzień 9. - niedziela 29 czerwca


Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła przyszło nam przeżywać tu w Rzymie, w miejscu gdzie ponieśli męczeńską śmierć ci dwaj wielcy Apostołowie.

Wstaliśmy wcześniej niż zwykle, by o 7.00 zjeść śniadanie, po którym rozpoczęło się pakowanie. O 8.30 wyruszyliśmy na Plac Świętego Piotra, aby wziąć tam udział w uroczystej Eucharystii. Ponieważ jednak msza odbywała się w bazylice, a my nie mieliśmy "biletów" zajęliśmy miejsca pod kolumnadą w cieniu. Zaraz po rozpoczęciu mszy, wpuszczono jednak pielgrzymów znajdujących się na placu do bazyliki. Skorzystała z tego większość z nas i tak mogliśmy w bazylice uczestniczyć w liturgii, sprawowanej po łacinie. Na mnie największe wrażenie wywarła obecność patriarchy Konstantynopola Bartłomieja oraz części liturgii czytane po grecku.

Zaraz po mszy pędem wróciliśmy do domu przy kościele San Saba, gdzie mieszkaliśmy i tam spożyliśmy obiad. Był to też moment, w którym złożyliśmy życzenia solenizantom: o. Pawłowi oraz Piotrowi z Warszawy i Pawłowi ze Szczecina. Potem podziękowaliśmy naszemu przewodnikowi, Michałowi Karnawalskiemu - pomysłodawcy pielgrzymki i jej głównemu organizatorowi. Michał nie wracał z nami do Polski, ale tego samego dnia udał się do Paryża, gdzie miał wziąć udział w kursie językowym, po którym we wrześniu rozpocznie studia teologiczne na wydziale jezuitów Centre Sevres.

Równo o 15.00 opuszczaliśmy Rzym. Początek podróży autokarem okazał się "zbawienny" ze względu na klimatyzację, która ochłodziła nas po ponad 30 stopniowych upałach (co przy rzymskiej wilgotności jest zabójcze - człowiek nic nie robiąc jest cały mokry...).

Z czasem podróż stawała się coraz bardziej męcząca. Na szczęście o 21.15 zatrzymaliśmy się na parkingu, gdzie ku naszej radości w stojącym obok nas TIR-ze kierowca miał zainsstalowaną... antenę satelitarną, dzięki której oglądał na ... polskim Polsacie finał Mistrzostw Europy: Hiszpania - Niemcy. Tak to zainteresowani mogli obejrzeć większą cześć meczu, aby po końcowym gwizdku z nieukrywaną radością (Hiszpania wygrała!!!) wsiąść do autokaru i ruszyć w dalszą drogę. Jeszcze przed północną wjechaliśmy w Alpy w sam środek potężnej burzy. Jednak nie musieliśmy tym razem uciekać przed nią w deszczu jak w Innsbrucku... Największą trudnością okazywały się próby zaśnięcia w autokarze...

Brak komentarzy: